28 grudnia 2012

Strachu Oddech






 
-Dagmara Winiarska, miło mi – słyszę za plecami i czuję jakby ktoś właśnie w to miejsce wbił mi pięciu calowego gwoździa. Na ułamek sekundy przymykam powieki z bólu wywołanego strachem, po czym obracam się w miejscu i z szerokim uśmiechem podaję dłoń serdecznie wyszczerzającej się brunetce.
-Łucja Kaplińska, mnie również – mówię lukrowym tonem, a kątem oka widzę Michała, któremu łzy napływają do oczu ze śmiechu.
-Kochanie, co się stało? – pyta Winiarska czułym, troskliwym głosem, a on nieskrępowany przygarnia mnie ramieniem.
-A bo widzisz kochanie – „jak słodko” mam ochotę wtrącić jednak gryzę się w język- Łucja przypomniała mi jedną przygodę z podstawówki i jakoś tak wróciły wspomnienia… Nie mówiłem ci, że Cja jest siostrą mojego kolegi z ławki -Piotrka, z którym razem ściągaliśmy na matmie? – kłamie jak z nut, patrząc jej prosto w oczy.
-Ojej, jak słodko – Winiarska czyta mi w myślach -Takie spotkanie po latach… -wzdycha cukierkowo, a do lazurytu michałowych oczu znów napływają łzy.
No cholera, jego to bawi!
 
Staram się ostudzić, gotującą się od kilku minut krew w moich żyłach, a te kuchenne rewolucje wywołane są całą masą bzdurnych historyjek jak to spadłam z huśtawki i skręciłam kostkę, a potem razem z Piotrkiem nieśli mnie do domu, o tym jak byliśmy na zielonej szkole i przywiązali nas do drzewa i jeszcze wiele innych bzdur, których matka ziemia jeszcze nie słyszała.
Trzeba mu przyznać – świetnie kłamie.

Nawet nie mrugnął, nie zająknął się, a jego źrenica nie śmiała drgnąć.
A jego żona? Jego żona jest zachwycona rosłymi rozprawami nad niebyłą przeszłością.
 
Winiarska spogląda na zegarek i stwierdza, że film zaczął się już dobre 10 minut temu, odnajduje Oliego i znika.
Spoglądam na Ciebie z niedowierzaniem, czekając aż coś powiesz. Widocznie czekasz na to samo, bo w milczeniu lustrujesz mój dekolt, gładząc przy tym brodę.
-Nie przyszłam tu sama. Muszę iść…- nie wiedząc czemu mój ton głosu, a także splot zdania, wskazują na to, że się tłumaczę, a przecież powinno być odwrotnie!
Kiwasz głową.

Odwracam się na pięcie i już chcę odejść, gdy twoja silna ręka chwyta mnie za nadgarstek i odwraca w swoją stronę.
-Za pół godziny w męskiej – mówisz cicho, a twój głos z kolorytu podwórkowego błazna, którym to przed chwilą karmiłeś swoją żonę dennymi bajeczkami, zmienia się w seksowny szept.
A ja zamiast zripostować to krótkim – Spierdalaj!
Kiwam moją nic nie watrą głową, w której do nie dawna był całkiem sprawny mózg, a teraz jest tylko woda i trochę czerwieni.
 
Kieruje kroki do miejsca, z którego wyruszyłam, by odnaleźć mojego cudownie zaginionego w akcji Francuzika, stojącego z równie wysokim, obcym dla mnie osobnikiem, z myślą w głowie – A to miał być taki zajebisty dzień!
-Mariusz jestem – rozmówca podaje mi dłoń i po krótkiej wymianie grzecznościowej we trójkę zmierzamy w stronę sali numerem 13.
 
Nie przeszkadza mi ich zabsorbowanie się rozmową o jakiś pierdołach, bo moje myśli zbyt intensywnie krążą wokół Winiarskiego, jego synka i żony. Wzdycham głęboko, siadając w twardym kinowym fotelu i jednocześnie orientuje się, że czeka mnie oglądanie nudnego jak Moda na sukces horroru, z pewnością bardziej komicznego niż sytuacja z Michałem sprzed 10 minut. Przymykam oczy, by na chwile odetchnąć, pozbierać myśli, lecz zaraz na wewnętrznej stronie powieki pojawiają się te kurewsko niebieskie tęczówki.
Światło na sali gaśnie, a w oddali widać jedynie błękitne ledy oświetlające brzeg schodów. Wyciągam telefon. Bawię się nim, przewracając go w palcach, a każda mijająca sekunda jest jak rok świetlny.
Sms.
Od Winiarskiego. 

Przyjdź.
 
Nie!
 
Mam tam po ciebie iść?!
 
Nie!
 
Czyli sama przyjdziesz.
 

 
Ta jego kurewska pewność siebie tak psuje mi nerwy, że nie mam już ochoty, odpisywać mu kolejnego – Nie! Widocznie jest za tępy, żeby zrozumieć sens tego słowa. Wstaję, komunikuje żywo rozmawiającym, że idę do łazienki i zaraz wrócę. Damskiej łazienki!
Czuje się cholernie źle z tym, co się dzieje wokół mnie – jestem razem z Winiarskim i Francuzikiem w jednym budynku. Z impetem otwieram drzwi, pochylam się nad umywalką i próbuje złapać kilka równych oddechów. Staram się zawładnąć nad wyrzutami sumienia. Nad głosem w mojej głowie mówiącym, że ta pierwsza noc nie powinna się wydarzyć. Że nigdy nie powinniśmy się spotkać. Że nigdy nie powinniśmy się nawet poznać.
Kujący ból w klatce piersiowej.
Jakby serce się zapadło.
A może jak gdyby nigdy go nie było…
-Cholera – szepcze do siebie przez zespoloną szczękę.
Podnoszę głowę do góry, by spojrzeć w swoje lustrzane odbicie, ale moje oczy zastają tam Ciebie. Ciebie, opierającego się o ścianę naprzeciw, z dłońmi ukrytymi w kieszeniach i satysfakcją wymalowaną na twarzy.
-Grzeczna dziewczynka – cwaniacko się uśmiechasz, odrywając się od zimnego muru.

-Chyba nie, bo jednak nie przyszłam! – mrużę oczy.
-Może nie jesteś tego świadoma, ale jednak tak – mówiąc, podchodzi coraz bliżej- Przyszłaś tu dla mnie, bo ja ci kazałem. A ty jesteś grzeczną dziewczynką i się mnie słuchasz – mój nadgarstek grzęźnie w splocie twoich palców, a ja próbuje go wyrwać.
-Wcale nie!
-Wcale, że tak! – twoje usta lądują na moich, a jest mi tak dobrze, że odechciewa mi się szarpać. 
 Droga z jednej łazienki do drugiej nie zajmuje nam nawet minuty. Oparta o ścianę, czuje Twoje usta na szyi. Moje serce przyśpiesza, gdy drzwi się otwierają, a staje w nich… 

Uderza w Ciebie fala gorąca.
Wstyd.
Więc zachowujesz się jak tchórz.
Uciekasz.
 



Ostry Oddech





   
  Zadowolona.
Uśmiechnięta.

Taka,jakiej od dawna świat mnie nie widział, przemierzam skąpaną wiosennym, a konkretnie kwietniowym słońcem, kolejną łódzką ulice razem z moim Francuzikiem. Choć moim to za dużo powiedziane, to jest on bardziej mój niż ty i nie muszę się nim z nikim dzielić. Palce naszych ciasno splecionych dłoni rozluźniają się nieco, gdy stajemy przed dużym budynkiem kina. Wchodzimy do środka. Zadzieram wysoko głowę i już mam się odezwać, ale mój towarzysz wnioskuje po mojej minie co mam na myśli.
-Tylko nie komedia romantyczna! To dla bab!- jojczy po angielsku, który mocno trąci jego ojczystym językiem, robiąc przy tym zabawnie kwaśną minę.
-Ale ja tak ładnie proszę- uśmiecham się i trącam jego policzek ustami.
-Ale ja proszę ładniej- odwzajemnia gest i nie widząc reakcji z mojej strony, składa dłonie jak gdyby zaraz miał paść przede mną na kolana i zacząć się modlić do jakiś bożków z góry, robiąc przy tym błagalny, ale jednak grymas na twarzy.
-No dobrze, tym razem ty wybierasz – wzdycham, a on jak nakręcony znika z moich oczu gdzieś w okolicy kasy z biletami.
 
Widząc długą kolejkę, by zapobiec zniecierpliwieniu i jednoczesnemu wyparowaniu mojego dobrego nastroju, przechodzę kilka kroków dalej i staje na środku holu, uważnie przypatruje się ludziom krzątającym się po budynku. Dookoła mnie biegają dzieci, małe, drobne, uśmiechnięte z lizakami w buzi. Obok przy stoliku siedzi starsza para – dziadek trzymający laskę w sponiewieranej czasem dłoni i pulchniejsza pani. Gdzieś w kącie całująca się para przeszkadza starej pannie z okularami na czubku nosa, zupełnie nie wiedząc czemu, skoro pięć metrów dalej stoi dojrzały, lecz nadal przystojny, ślepo w nią zapatrzony facet, i to widocznie wolny, bo nie błyska mi w oko złotym krążkiem…
Zimna dłoń.
Zimna dłoń na moim ramieniu wysysa ze mnie sielankowy nastrój.
Twoja dłoń.
Twoja dłoń sprawia, że po plecach przechodzi mi dreszcz, a na nieosłoniętej porcelanowej skórze ramion pojawia się gęsia skórka.
Zaciskam mocno zęby i zamiarem wymierzenia Ci siarczystego policzka, odwracam się w twoją stronę. I to co zastają moje oczy, kompletnie mnie blokuje. Czuje jakby ktoś odciął mi prąd, pozbawił czucia w nogach, w rekach, w każdym pojedynczym palcu… jakby ktoś uderzył mnie czymś cięższym w głowę.
Oto Michał Winiarski ze ślicznym blond chłopcem na rękach szczerzy się do mnie jak gdyby nigdy nic. Jakby to było najzwyklejszą rzeczą pod słońcem, mierzy mnie wzrokiem.
Na słowa;
-Oli, to jest ciocia Łucja, przywitaj się ładnie…
-Cieść.
-Chcieliśmy z ciocią chwile porozmawiać. Śmigaj do mamy, co?- moje źrenice rozszerzają się do momentu, w którym prawie nie mam tęczówek.
Mały Winiarski ześlizguje się z rąk ojca i znika z pola widzenia, a on rzuca mi jeden ze swoich cwaniackich uśmiechów. Zadowolony, dumny z siebie, śmieje mi się w twarz, a ja stoję na przeciw niego kompletnie zdezorientowana. Jego triumfalny wybuch śmiechu resetuje mnie. Po chwili trzeźwieje, a moje dłonie zaczynają drżeć.
-Winiarski! Do kurwy nędzy! Mówiłeś, że masz żonę, ale nie wspominałeś nic o synu?!- syczę przez zaciśnięte zęby, głosem ociekającym jadem, choć najchętniej zbeształabym go i wykrzyczała mu w twarz, co o nim myślę, ale nie mogę, nie tu…
-No i cóż w tym takiego?- pyta rozbawiony i teatralnie, a wręcz operowo wzrusza ramionami.
-Ciebie to bawi?- pytam zirytowana, próbując zapanować nad drżeniem ciała.
-A co? Mam się rozpłakać?- ironizuje, wyprowadzając mnie coraz bardziej z równowagi -Poznałaś Oliego, Oli poznał ciebie, także chyba w porządku… -stwierdza zadowolony i znów wzrusza ramionami, które mam mu ochotę odgryźć za nadużywanie tego gestu. Przełykam głośno ślinę, a w myślach próbuje policzyć do 10. Próbuje – to jednak dobre słowo, bo dochodzę gdzieś do 3.
-To może przedstawisz mi jeszcze swoją żonę? – daję upust swojej irytacji.
-Dagmara Winiarska, miło mi – słyszę za plecami i czuję jakby ktoś właśnie w to miejsce, wbił mi pięciocalowego gwoździa.


Strach. 
Zmiękcza Twoje kości. 
Sprawia, że gęstnieje czerwień w Twoich żyłach. 
Zawiązuje Ci supeł na gardle. 
Sprawia ból. 
Paraliżuje. 
 Niszczy Cię.



Krwisty Oddech






 
 Ubrana w czerwoną sukienkę z Jonatanem na kolanach jak zahipnotyzowana wpatruje się w deszcz dudniący za oknem. Mechanicznym ruchem pieszczę jego skórę, pokrytą grubą, czarną sierścią. Obserwuje srebrzyste krople, spływające po szybie.

Urządzają sobie wyścig.
Łączą się.
Dobrze wiedzą, że same sobie nie poradzą.
Potrzebują drugiej kropli by spłynąć w dół.
Przekroczyć linie mety.
Może chciałyby to zrobić same, ale są zbyt słabe.
Potrzebują drugiej.
Podobnie jest z nami, wiesz?
Ciekawa jestem jak zareagujesz na wiadomość, że zamierzam z nami skończyć.
Z nami

Z tobą.
 
Zdejmuje kota z kolan i ruszam do kuchni. Po drodze napotykam swojego sobowtóra. Zatrzymuje się, podwijam sukienkę najwyżej jak tylko się da. Opuszkami palców przejeżdżam po udach, które jeszcze niedawno ozdobione były purpurowymi plamami. Badam wzrokiem wystające żebra, pokryte bladą skórą.
Poprawiam sukienkę, ostatni raz spoglądając w swoje lustrzane odbicie i wchodzę do kuchni. Wyciągam szklankę i drżącą dłonią napełniam ją sokiem.

Gdy słyszę pukanie do drzwi, moje ciało przechodzi zimny dreszcz, a szklanka ląduje na podłodze, rozbijając się na dziesiątki kryształków.
Wiem, że to ty.
Ruszam do wejścia, mając w świadomości to, że w każdej chwili możesz tu wejść razem z drzwiami.
 Otwieram je i wciągu ułamka sekundy ląduje na ścianie przyciśnięta twoim ciałem, a twoje usta miażdżą moje.

 
-Tęskniłem– szepcesz krótko, po czym znów twój język przyjemnie drażni moje podniebnie, a dłonie plączą w okolicy ud. Gdy twoje wargi przechodzą w okolice szyi tylko przymykam powieki, a żyłach zaczyna płynąć bezradność przemieszana z lękiem.
Ale przecież ja tego chcę!
Czekałam na to cały miesiąc!
Czekałam, aż znów przyjdziesz, nabijesz mi kilka sińców, rzucisz kilka cierpkich słów i odejdziesz.
To bez sensu!
To chore…
Nie rozumiem ciebie.
Nie rozumiem siebie.
Nas.
 Przerzucasz mnie przez ramie i pewnym krokiem kierujesz się do sypialni. Rzucasz mnie… a raczej mną o materac i karykaturalnie ironicznym głosem pytasz tylko
-Sama się rozbierzesz czy mam  ci pomóc?
Nie czekasz na odpowiedzi. Pozbawiasz siebie, a później mnie ubrań i bez zbędnych gestów wchodzisz we mnie, a ja? Ja zamiast drzeć się wniebogłosy, przygryzam tylko skórę twojego ramienia, po czym słyszę sykniecie pełne bólu.
 I przez chwile jakby wszystko dookoła znikło.

Jak gdybyśmy istnieli tylko my.
Przez chwile nie ma żadnych problemów.
Nie ma jej.

Ale to tylko chwila, która szybko przemija, umiera, a jej mogiła znika.
 Mocno wtulam się w twoją klatkę piersiową, a ty oplatasz mnie ramieniem. Każde z nas próbuje ustabilizować niespokojny oddech. Każde z nas walczy z kołaczącym sercem.
 Co my robimy?

Dlaczego krzywdzimy siebie nawzajem?
Nie wiem.
 Odwracam się do ciebie plecami, słyszę jak wstajesz i wracasz po krótkiej chwili, jak się okazuje potem z kawałkiem szkła w ręku.
Kładziesz się obok mnie i zamykasz w mocny uścisku.
Nie wiem czemu to robisz, skoro i tak ci nie ucieknę.
 
Ostrzem przecinasz skórę mojego przedramienia, przyozdabiając ją długim, prostym cięciem, które z sekundy na sekundę wypełnia się coraz większą ilością czerwonego płynu. Podajesz mi zakrwawiony kawałek szkła i obdarzasz wyczekująco-ponaglającym spojrzeniem, a ja nie wiem co robić. Po moim ramieniu spływa strużka krwi, a ja topie się twoich tęczówkach. Przełykam głośno ślinę, całuje skórę twojej ręki i w miejscu, które przed momentem dotykały moje wargi, przejeżdżam kawałkiem szkła. Przewiercasz moją ranę lazurytem spojrzenia i zanurzasz opuszek palca w czerwieni, po czym go oblizujesz. Odwzajemniam gest. Moje usta wypełnia słodkawo-metaliczny smak. Czekam na kolejne posuniecie. Tym razem palec zanurzony w twojej krwi, ląduje na mojej ranie, którą boleśnie drażni, wywołując grymas bólu na mojej twarzy. Widzisz to i natychmiast przerywasz, wlepiasz we mnie błękitny wzrok i czekasz…
Czekasz, a każda sekunda trwa wieczność…
I gdyby nie fakt, że odrywasz ode mnie błękit i rozglądasz się za swoimi spodniami, to pomyślałabym, że zostajesz na zawsze…
Podnoszę się na łokciu i obserwuje jak wciągasz na siebie kolejną rzecz – w tym momencie niebieską koszulkę.
-Idź sobie!- burmuszę się jak małe dziecko, któremu ktoś zabrał ulubioną zabawkę, ukochanego Misia – I nie wracaj więcej!

Ale w tej zabawie to chyba jednak ja jestem zabawką, bo obracasz się w progu, uderzony poduszką w plecy, mrużysz oczy i uśmiechasz się w ten karykaturalnie-ironiczny dla siebie sposób.
 
-Jeszcze będziesz błagać, żebym wrócił- mówisz i tak rozbawiony opuszczasz moje mieszkanie. 
  

Ma racje.
I choćby nie wiem jak bardzo byś chciała, żeby jej nie miał,
 to on ją ma…
Tak po prostu.





Pierwszy Oddech



Mgła.
Nie widzisz nic.
Czarno.
Biało.
Czerwień.
Krew.
Znów nie widzisz nic.
Łapiesz oddech.
Bolesny.
Gorzki.
Oddech. 

     Wciągam na siebie czerwoną sukienkę, te którą tak zapalczywie zdzierałeś ze mnie wczorajszej nocy. Chwytam paczkę Marlboro i najciszej jak tylko potrafię wychodzę na balkon. Podpalam pierwszego i wciągam głęboko dym przemieszany z wonią budzącego się miasta. Obserwuję wschodzące słońce, a zimny wiatr gra w jakąś dziwną grę z kosmykami moich czerwonawych włosów. Czuję do siebie żal i rosnącą do granic możliwość pretensje. Pretensje do ciebie, do siebie, do świata. Moje serce zaczyna drżeć, a to drżenie, udziela się wszystkim innym częścią mojego ciała włącznie z palcami, które tylko mocniej zaciskają się na biało-pomarańczowej rurce, gdy czuje twoje ciepło za sobą. Moje płuca po brzegi wypełniają się twoim zapachem, zapachem twoich perfum. Każdy pęcherzyk płucny otrzymuje te destrukcyjną dawkę narkotyku. Każda komórka mojego ciała zaczyna żyć tylko tobą. Składasz pocałunek na moim ramieniu, palcami wędrujesz w okolice pępka, gdzie wczorajszej nocy zostawiłeś kolejnego siniaka. Naciskasz purpurową skórę, czym sprawiasz mi ból, ale to nie jest zwykły ból – on jest przyjemny. Między nami panuje cisza wypełniona po brzegi dziwnym napięciem, pewnym rodzajem magii.          Dokładnie studiuję lazurowe niteczki rozciągnięte miedzy źrenicą a ciemnym brzegiem twoich tęczówek. Przejeżdżam opuszkami palców po twoim torsie, a na twoich ustach pojawia się delikatny uśmiech.  I choć jesteś mi teraz potrzebny, tak jak ja tobie 10 godzin temu w czerwonej, satynowej pościeli, to i tak wiem, że zaraz powiesz to znienawidzone przeze mnie – Muszę już iść. 
 Na samą myśl o tym, moje małe dłonie zaciskają się w pięść, a czerwone paznokcie wbijają się w skórę aż do krwi. Oczy zachodzą mi mgłą i mam nieodpartą ochotę cię uderzyć.
 Widzisz co się ze mną dzieje. Chwytasz mnie za nadgarstki, przyciągasz do siebie i zamykasz w niedźwiedzim uścisku. A ja? Ja wypowiadam błagalnym tonem twoje imię i wybucham płaczem. Łzy spływają po moich bladych policzkach, lądują na twojej koszuli, skórze – wsiąkają w nią jak krew.
  

Chciałabyś być jedną z nich –wsiąknąć w jego skórę i być częścią niego.
  

 
-Wrócę za miesiąc – rzucasz i tylko mocniej mnie tulisz. Na te słowa moja szczęka zamyka się w żelazny ucisk, a twarz wyraża czysty ból. Gładzisz moje policzki i żegnasz się czułym pocałunkiem, który usilnie próbuje przedłużyć.
  

  Wychodzi. 
I już go nie ma. 
I znów nie masz siły. 
  I znów chcesz zasnąć i się nie obudzić. 
Znów. 










Występują:




Łucja Kaplińska
[Śni, że go kocha]
Trudno się bronić, gdy już nie masz wartości,
Chyba, że każde serce miałoby pięści i kości.

Michał Winiarski
[Rani sercem wyrzeźbionym z kawałka lodu]
Życie kurwi się jak przy krawężnikach czterdziestki,
ale tylko wtedy, gdy je olewamy, więc nie śpij.
Albo śpij dobrze i zdechnij!

Francuzik
[Okłamywany]
Teraz wiem, pozostał nam już tylko niesmak
Po tych kłamstwach ukrytych w dyskretnych gestach
Niech ten bas jak balsam koi ból przez moment
Jutro okłamiemy się ostatni raz i koniec

Drugi On
[Kłamie]
Nie jestem całkiem dobry, ani zły,
być może jestem środkiem ciężkości dla tych
co myślą, że mogą sądzić, niby złych,
i dla tych, co naprawdę są z szatanem na "Ty".

Trzeci On
[Odnalazł ślad jej stóp na piasku]
Nie istnieje idealność, chyba że tam na górze,
 tu na dole ciepło zaczęło marznąć.
Nie muszę ciepła szukać, by go przed śmiercią poczuć,
 bo znalazłem ciepło w jednej parze oczu.

Anastazja Kaplińska
[Nie ma jej]
Więc nie mów, że mnie kochasz na zawsze i zaśnij.
Jutro okłamiesz mnie po raz ostatni.