28 grudnia 2012

Krwisty Oddech






 
 Ubrana w czerwoną sukienkę z Jonatanem na kolanach jak zahipnotyzowana wpatruje się w deszcz dudniący za oknem. Mechanicznym ruchem pieszczę jego skórę, pokrytą grubą, czarną sierścią. Obserwuje srebrzyste krople, spływające po szybie.

Urządzają sobie wyścig.
Łączą się.
Dobrze wiedzą, że same sobie nie poradzą.
Potrzebują drugiej kropli by spłynąć w dół.
Przekroczyć linie mety.
Może chciałyby to zrobić same, ale są zbyt słabe.
Potrzebują drugiej.
Podobnie jest z nami, wiesz?
Ciekawa jestem jak zareagujesz na wiadomość, że zamierzam z nami skończyć.
Z nami

Z tobą.
 
Zdejmuje kota z kolan i ruszam do kuchni. Po drodze napotykam swojego sobowtóra. Zatrzymuje się, podwijam sukienkę najwyżej jak tylko się da. Opuszkami palców przejeżdżam po udach, które jeszcze niedawno ozdobione były purpurowymi plamami. Badam wzrokiem wystające żebra, pokryte bladą skórą.
Poprawiam sukienkę, ostatni raz spoglądając w swoje lustrzane odbicie i wchodzę do kuchni. Wyciągam szklankę i drżącą dłonią napełniam ją sokiem.

Gdy słyszę pukanie do drzwi, moje ciało przechodzi zimny dreszcz, a szklanka ląduje na podłodze, rozbijając się na dziesiątki kryształków.
Wiem, że to ty.
Ruszam do wejścia, mając w świadomości to, że w każdej chwili możesz tu wejść razem z drzwiami.
 Otwieram je i wciągu ułamka sekundy ląduje na ścianie przyciśnięta twoim ciałem, a twoje usta miażdżą moje.

 
-Tęskniłem– szepcesz krótko, po czym znów twój język przyjemnie drażni moje podniebnie, a dłonie plączą w okolicy ud. Gdy twoje wargi przechodzą w okolice szyi tylko przymykam powieki, a żyłach zaczyna płynąć bezradność przemieszana z lękiem.
Ale przecież ja tego chcę!
Czekałam na to cały miesiąc!
Czekałam, aż znów przyjdziesz, nabijesz mi kilka sińców, rzucisz kilka cierpkich słów i odejdziesz.
To bez sensu!
To chore…
Nie rozumiem ciebie.
Nie rozumiem siebie.
Nas.
 Przerzucasz mnie przez ramie i pewnym krokiem kierujesz się do sypialni. Rzucasz mnie… a raczej mną o materac i karykaturalnie ironicznym głosem pytasz tylko
-Sama się rozbierzesz czy mam  ci pomóc?
Nie czekasz na odpowiedzi. Pozbawiasz siebie, a później mnie ubrań i bez zbędnych gestów wchodzisz we mnie, a ja? Ja zamiast drzeć się wniebogłosy, przygryzam tylko skórę twojego ramienia, po czym słyszę sykniecie pełne bólu.
 I przez chwile jakby wszystko dookoła znikło.

Jak gdybyśmy istnieli tylko my.
Przez chwile nie ma żadnych problemów.
Nie ma jej.

Ale to tylko chwila, która szybko przemija, umiera, a jej mogiła znika.
 Mocno wtulam się w twoją klatkę piersiową, a ty oplatasz mnie ramieniem. Każde z nas próbuje ustabilizować niespokojny oddech. Każde z nas walczy z kołaczącym sercem.
 Co my robimy?

Dlaczego krzywdzimy siebie nawzajem?
Nie wiem.
 Odwracam się do ciebie plecami, słyszę jak wstajesz i wracasz po krótkiej chwili, jak się okazuje potem z kawałkiem szkła w ręku.
Kładziesz się obok mnie i zamykasz w mocny uścisku.
Nie wiem czemu to robisz, skoro i tak ci nie ucieknę.
 
Ostrzem przecinasz skórę mojego przedramienia, przyozdabiając ją długim, prostym cięciem, które z sekundy na sekundę wypełnia się coraz większą ilością czerwonego płynu. Podajesz mi zakrwawiony kawałek szkła i obdarzasz wyczekująco-ponaglającym spojrzeniem, a ja nie wiem co robić. Po moim ramieniu spływa strużka krwi, a ja topie się twoich tęczówkach. Przełykam głośno ślinę, całuje skórę twojej ręki i w miejscu, które przed momentem dotykały moje wargi, przejeżdżam kawałkiem szkła. Przewiercasz moją ranę lazurytem spojrzenia i zanurzasz opuszek palca w czerwieni, po czym go oblizujesz. Odwzajemniam gest. Moje usta wypełnia słodkawo-metaliczny smak. Czekam na kolejne posuniecie. Tym razem palec zanurzony w twojej krwi, ląduje na mojej ranie, którą boleśnie drażni, wywołując grymas bólu na mojej twarzy. Widzisz to i natychmiast przerywasz, wlepiasz we mnie błękitny wzrok i czekasz…
Czekasz, a każda sekunda trwa wieczność…
I gdyby nie fakt, że odrywasz ode mnie błękit i rozglądasz się za swoimi spodniami, to pomyślałabym, że zostajesz na zawsze…
Podnoszę się na łokciu i obserwuje jak wciągasz na siebie kolejną rzecz – w tym momencie niebieską koszulkę.
-Idź sobie!- burmuszę się jak małe dziecko, któremu ktoś zabrał ulubioną zabawkę, ukochanego Misia – I nie wracaj więcej!

Ale w tej zabawie to chyba jednak ja jestem zabawką, bo obracasz się w progu, uderzony poduszką w plecy, mrużysz oczy i uśmiechasz się w ten karykaturalnie-ironiczny dla siebie sposób.
 
-Jeszcze będziesz błagać, żebym wrócił- mówisz i tak rozbawiony opuszczasz moje mieszkanie. 
  

Ma racje.
I choćby nie wiem jak bardzo byś chciała, żeby jej nie miał,
 to on ją ma…
Tak po prostu.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz